Leżeli
razem w śniegu, zziajani po długiej nocy biegania. Uciekali przed
światem i wreszcie znaleźli ciszę. Kath położyła łeb na śniegu i
spojrzała prosto w jego dwukolorowe oczy. Sama miała czarne,
przypominały mu rozgwieżdżone niebo. Patrzył na jej jasne futro
kontrastujące z łapami w kolorze zaschłej krwi. Nic nie powiedziała,
tylko polizała go po pysku. Milczeli razem, żeby ta chwila, ich chwila,
trwała jak najdłużej.
Simon
obudził się nagle. Znowu była zima, widział ośnieżone sosny, białą
polanę... Ale nie było Katherine. Przyśnił mu się wieczór tuż przed tym,
jak zniknęła na zawsze. Jego samego obudziły wtedy strzały z ludzkich,
demonicznych kolb. Później wrócił, aby poszukać jej ciała, ale nie
znalazł nawet funta kłaków. Nawet odcisku łapy.
Nadal wierzył, że może jeszcze gdzieś biega. Może żyje. Ale nadzieja wypalała się powoli, tak jak pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz